piątek, 17 lipca 2020

Fuscher Törl (Grossglockner)



 Obiecałem w poprzednim wpisie, że nie będę ograniczał się tylko do polskich podjazdów, dlatego dziś przyjrzymy się bliżej jednej z najbardziej znanych alpejskich szos, mianowicie Grossglockner Hochalpenstrasse. Covidowe czasy pokrzyżowały mi tegoroczny plan. Miały być Dolomity i ich najsłynniejsze przełęcze, jednak zamknięte granice i sytuacja w Italii zmusiły mnie do zmiany kierunku. Ostatecznie 08.07 wylądowaliśmy w austriackim Zell am See. Z racji tego, że pogoda była idealna zaraz po przyjeździe postanowiliśmy, że kolejnego dnia, z samego rana, ruszamy na Fuscher Törl. Kilka danych technicznych dotyczących podjazdu:

Dystans: 26,5 km
Średnie nachylenie: 6,3%
Wysokość nad poziom morza: 2421 m
Najstromszy kilometr: 10,8%
Nachylenie maxymalne (na 100 metrach) 14,3%
Przewyższenie: 1669 m

Pierwsze 8 km od Bruck to delikatnie wznosząca się szosa prowadząca wzdłuż rzeki Fuscherache. Ten odcinek lepiej pokonać ścieżką rowerową ciągnącą się równolegle do głównej szosy. Jest spokojniej, nie trzeba oglądać się na samochody, a w zamian za to podziwiać można zbocza Wysokich Taurów.


 Pierwsze poważniejsze uderzenie pojawia się pomiędzy 9 a 10 km podjazdu. Średnie nachylenie tego odcinka wynosi 9,8% a momentami Garmin pokazywał nawet 12%. Przez kolejne 3 kilometry pokonuje się około 220 metrów w pionie co pozwala nam wjechać na 1100 m n.p.m.



 Po pokonaniu 12 km po raz pierwszy i ostatni możemy nieco odsapnąć. Kolejny kilometr to zaledwie 2,2%, a naszym oczom po raz pierwszy tak wyraźnie ukazuje się skalna ściana Fuscherkarkopf (3331 m n.p.m.). Na tym odcinku szosa robi się bardzo szeroka, ponieważ dojeżdżamy do parkingu i bramek przy których pobierane są opłaty za dalszą jazdę. Na szczęście rowerem jedzie się za free, mamy swoje osobne przejście za którym za 2 euro można uruchomić oficjalny czasomierz, a na szczycie sprawdzić swój wynik i wydrukować dyplom.


 Po przejechaniu bramki podjazd zaczyna pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Tu nie będzie już wypłaszczeń. Na kolejnych 13,5 km zbiera się 1271 m w pionie, co daje średnio około 9,5% nachylenia. Droga cały czas idzie trawersem bez większych zakrętów. Pomału zmienia się krajobraz, las zanika, a po naszej prawej stronie widać, jak z każdym przekręceniem korby jesteśmy coraz wyżej.



 Na mniej więcej 11 km przed szczytem zaczynają się pierwsze serpentyny. Tu teren jest już całkowicie odkryty. W taką pogodę jaką mieliśmy my, zaczyna się robić na prawdę ciepło. Co jakiś czas na poboczu stają znaki informujące nas na jakiej wysokości znajdujemy się obecnie.


 Pierwszy a zarazem ostatni poważny kryzys miałem mniej więcej 5 km przed szczytem. Choć dobrze znałem profil i wiedziałem, że nie ma co liczyć na wypłaszczenie, to jednak łudziłem się, że może z 300 metrów będzie lżejsze i będzie można złapać oddech. Niestety nic z tych rzeczy. Zamiast wytchnienia dostałem taki oto widok.


 Kilka kolejnych serpenty podjeżdżałem głową, bo nogi raczej odmówiły mi posłuszeństwa. Na szczęście kryzys był chwilowy i za moment znów wróciłem do swojego rytmu. Ten właśnie odcinek jest najtrudniejszy jeśli chodzi o nachylenie. Po pokonaniu go pozostają już 3 km do szczytu, jesteśmy na wysokości około 2150 metrów nad poziomem morza i po raz pierwszy widać nasze miejsce docelowe. Sama końcówka to 8 wspaniałych serpentyn, jedne z piękniejszych jakie widziałem do tej pory.


 Nachylenie trzyma do samego końca, ale w tym momencie człowiek zapomina już ile męki kosztował go ten podjazd, a zaczyna upajać się niesamowitymi widokami na otaczające przełęcz trzytysięczniki.



 Ostatnie 200 metrów raz jeszcze przypomina, że z tą góra nie ma żartów, trzeba mierzyć się z średnim nachyleniem 10% pokonując pięknie położony asfalt na zawieszonej na zboczu estakadzie.

Wjazd od Bruck zajął mi 2:32:07 dając średnią prędkość 10,4 km/h, przy średnim nachyleniu 6,3% na 26,5 km. Natomiast ostatnie 17,8 km z średnim nachyleniem 9% pokonałem w czasie 2:03:59 co przełożyło się na prędkość 8,7 km/h. Sam szczyt wygląda tak.




Osobiście polecam ten podjazd wszystkim tym, którzy chcą zmierzyć się z kategorią HC, ponieważ jest stosunkowo blisko z Polski- ja miałem 630 km, a do tego daje w kość i oferuje piękną panoramę na Wysokie Taury.

Moja ocena (podjazdy alpejskie)

Trudność: 4/5
Widoki: 4,5/5
Ruch samochodowy: 3/5
Nawierzchnia: 5/5

Ocena ogólna: 4,1/5



 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz